Tytuł: "Czterech na jednego"
Miejsce zajęć: lekcja wychowawcza; świetlica środowiskowa, profilaktyczno-wychowawcza; ośrodki szkolno-wychowawcze;
Odbiorca: młodzież gimnazjalna, uczniowie szkół ponadgimnazjalnych, młodzież nieprzystosowana społecznie
Czas zajęć: 45 min.
Cel zajęć:
- Przeciwdziałanie agresji i przemocy wśród młodzieży
- Nabycie umiejętności reagowania w sytuacjach agresji i przemocy
Środki dydaktyczne: Jerzy Pachlowski, "Opowiadania morskie", Wydawnictwo Poznańskie, 1979, Poznań
Przebieg zajęć:
To był lewy facet. To był rzeczywiście lewy facet. Jego widok już działał na nerwy. Są tacy faceci, których sam wygląd drażni człowieka. U tego denerwowała nawet dziurka w brodzie. Robił wszystko, jakby miał dwie lewe ręce. Nie to, żeby ociągał się w robocie. Nie, tego nie można powiedzieć. Tylko burty malował i szplajsy robił tak, jakby nie miał prawej ręki. Przy otwieraniu
i zamykaniu ładowni ruszał się tak, że świętego mógł wyprowadzić z równowagi. Chodził po pokładzie jak śpiący rycerz i chciało mu się dać w mordę, aby się ocknął. Albo przechyli się przez reling i patrzy w morze jak sroka w kość, i diabli wiedzą tylko, co on tam widzi. Myślałem, że delfiny zobaczył. Zabawne stworzenia i sam lubię patrzeć, jak baraszkują w wodzie. Podszedłem do burty, oglądam się na wszystkie strony, ale nic nie widać. Morze jak to morze. Puste aż po widnokrąg.
Wchodzę kiedyś do mesy, a ten wlepił oczy w krawędź stołu.
- No i coś ty takiego zobaczył na tym stole, że jeść przestałeś? - pytam go.
- Nic, nic... Przepraszam, ja tylko tak sobie.
No i jak takiego w kark nie zdzielić, aby się obudził do życia?
Pływał z nami od roku na takim starym odrapanym gracie, który już dawno powinien iść na żyletki, a nie tułać się po morzu. W porcie załoga swoją drogą, a on swoją.właściwie to nawet nie wiadomo, gdzie przepadał. Czasami tylko zjawiał się na drinka w tej spelunie, gdzie i myśmy urzędowali. Kiedyś stoimy sobie w takim małym porcie francuskim i flaki się nam z nudów przewracają. Lewy Facet zniknął gdzieś na cały dzień. Wrócił na kolację z kieszeniami wypchanymi różnymi kamyczkami. Pytamy, gdzie był, a on na to, że w muzeum.
- W muzeum?... No i co, ciekawie było w tym muzeum?
- O! Bardzo interesująco. Tylko kawałek drogi, ale nie żałuję.
- A te kamyczki na co?
- O, takie sobie kamyczki francuskie. Przypominają rzeźbę Moora...
Jakiego Moora? Co za Moora, i dlaczego rzeźbę? Nie zawsze się rozumiało, co ten Kuba plecie. Rok był między nami, a po ludzku mówić się nie nauczył. Kamyczki jak kamyczki. Takie same i unas w kraju można podnieść na drodze albo w rzece poszukać. Nigdy nie wiadomo, co ten Lewy Kuba chce od życia.
Następnego dnia w siedmiu poszliśmy do tego muzeum. Idziemy, idziemy i zajść nie możemy. Szlag nas trafia od tej drogi. Człowiek na statku już dawno chodzić się oduczył i jak przejdzie z rufy na dziobnicę, to mu nogi włażą w pewną część ciała. A tu przebieraj tymi girami pod górę. Byliśmy już tak spłukani z forsy, że marynarskiej jazdy taksówką z fantazją starych wilków morskich, długo nie widzących lądu, nie można było urządzić. Na górze stało ponure zamczysko, a w zamczysku mieściło się muzeum.
Zamek jak zamek. Stary i szpetny. Zamku kto nie widział! Z daleka widać morze i wszystko. Chcemy wchodzić do środka, a tu facet odstawiony na urzędowego lorda i mówi, żeby "money, money..."
Wyskubywaliśmy ostatnie moniaki, jakie kto miał. Dostaliśmy bilety i wchodzimy. Rozglądamy się na wszystkie strony, a tu nie muzeum, ale puchy. Jakieś papierzyska za szkłem, jakieś mapy, obrazki na ścianach i wszystko. W jednej sali, nie powiem, było w porządku. Wszędzie wisiało pełno białej broni i w deseczkę noże marynarskie. Na środku stał wielki model - cymes fregaty
z pięknym rejowym ożaglowaniem. Koło niej stały mniejsze, bardzo udane modele brygu
i brygantyny. Bardzo lubię żagle i zawsze cholernie żałuję, że urodziłem się za późno i nie mogę być marynarzem na żaglowcu. Tam dopiero byli marynarze! Teraz na morzu wszystko schodzi na psy, a najbardziej na psy schodzą sami marynarze.
Marynarskie noże, fregata, bryg i brygantyna były całkiem w porządku, ale za co tu pieniądze płacić? Jak wyszliśmy z tego muzeum i obliczyliśmy, że za wszystkie moniaki, któreśmy stracili, mogliśmy kupić ze cztery butelki francuskiego wina, potem te butelki oddać i dostać jeszcze jedną gratis, to znowu nas krew serdecznie zalała na tego Lewego Kubę. Przed statkiem nabraliśmy kamieni, ile się komu chciało targać, i wrzuciliśmy Lewemu Facetowi do koi. Lubi kamienie, więc niech się ucieszy.
1. Jaki był stosunek marynarzy do Lewego Kuby?
2. Co drażniło innych w zachowaniu Lewego Kuby?
Siedzimy sobie raz w takiej jednej knajpie w najpodlejszym porcie na całej linii zachodnioafrykańskiej. To nie była Casablanca, Dakar, Lagos czy nawet Takoradi, gdzie jak się ma odrobinę grosza i wie się jak, to można się po marynarsku zabawić.
Siedzimy sobie i odpijamy whiski we czwórkę - ja, Bolo Szplajsowany, Jasio Kabestan
i Ramzes. Do stolika podawała nam Murzyneczka, fajna Murzyneczka. Zupełnie taka, jakby była zrobiona z mlecznej czekolady. Można ją było po cycuszkach pogładzić, przytulić do siebie.
A ona nic, tylko bielutkie ząbki szczerzy i żartobliwie bije po rękach. Ale robiła to tak, że jeszcze raz chciało się jej dotknąć. A to już dużo w takim najnudniejszym porcie na świecie, gdzie kilkanaście białych kobiet nawet nie spojrzy na ciebie, ale gdyby Murzyn, który sam ma cztery żony, zobaczył w twoim towarzystwie czarną dziewczynę i domyślił się, że wszystko jest na najlepszej drodze, toby ci w ostatniej chwili Afrykankę z taksówki wyciągnął i do gardła skoczył. Diabli biorą człowieka. Gdzie tu na świecie sprawiedliwość? Jeden ma dwie, trzy, może mieć nawet cztery żony, a drugi nie ma nic.
Staliśmy całymi tygodniami w tym porcie, bo jak się wreszcie Afrykańczycy uporali
z wyładunkiem, to znowu zapas kawy, orzeszków ziemnych albo ziarna palmowego wykończył się w magazynach portowych, a nowy transport ugrzązł gdzieś w brusie afrykańskim. W takich okolicznościach można było polubić tego szczerzącego zęby kocmołucha. Na miłość nie dała się jeszcze nikomu namówić, bo pieścił ją podobno sam właściciel baru. Poza tym na pewno bała się, jak inne. Wystarczyło na nią krzyknąć "Maryśka!" i już leciała do stolika szczerząc ząbki. Wyuczyliśmy ją paru marynarskich słówek i pękaliśmy ze śmiechu, kiedy zaczynała mówić po polsku. Za to odpalamy jej whisky i zawsze dodatkowo swoje na "cadeau" dostaje.
A więc siedzimy sobie we czwórkę i odpijamy whiskacza, Bolo Szplajsowany, Jasio Kabestan i Ramzes mają już dobry szmerek w głowie, bo zaczęli urzędować wcześniej ode mnie. Ja przyszedłem przed godziną i ledwo chwytam szmerek na antenę. Otwierają się drzwi i wchodzi Lewy Facet. Siada na wysokim stołku przy barze i zaczyna parlować z czarnym jak kruczysko, otyłym Francuzem, który jak zobaczy naszych marynarzy, to ucieszony paple w kółko akcentując po francusku: - Dobra dupa na plaży - widocznie ktoś nauczył go tego, tak jak my uczymy mówićpo polsku naszą Czekoladową Maryśkę.
Ten Lewy Facet to nawet nie spojrzał w naszą stronę. Bolo Szplajsowany patrzył gdzieś daleko pustym trzeźwo-pijanym spojrzeniem, potem zahaczył okiem Lewego Kubę i zjeżył się:
- Rany boskie, chłopaki, trzymajcie mnie, bo polezę i w mordę mu dam.
- Czemu nie? Ja już dawno mam ochotę buzię mu zheblować - skrzypiał ucieszony Ramzes.
Popatrzyłem zdumiony na Ramzesa. Taki kundel, który musi relingu się trzymać, żeby go wiatr do morza nie strącił, poczuł się nagle silny w cieniu wielkiego, głupiego Bola Szplajsowanego i podskakiwać zaczął.
- Pewnie, że dla hecy można mu spuścić manto - zgodził się Jasio Kabestan.
Właściwie to ja też nie miałem nic przeciwko temu, ale przypomniałem sobie, jak raz na plaży Las Palmas dla hecy zaczęlismy przytapiać Lewego Faceta na głębokiej wodzie. Też nas była wtedy czwórka, tylko w innym składzie. Topiliśmy go jak kociaka w worku. Co się wychylił
z morza i chce zaczerpnąć powietrza, to któryś z nas bęc go w czuprynę i na dno. Rzucał się, drapał, gryzł pod wodą. Heniutkowi Cudacznemu to nawet kąpielówki podarł. Niektórych już cholera zaczęła brać, po co się stawia? Przytapiali go ze złością, okładając pięściami. Lewemu Kubie od czasu do czasu udawało się wystawić głowę na powierzchnię. Wtedy krztusząc się powietrzem i wodą, chlipał uparcie:
- Tchórze! Czterech na jednego. Tchórze!... Niechby jeden spróbował ze mną.
Nie zdążył nawet dokończyć i znów szedł na dno. Wreszcie uchwycił się kurczowo Józia Buca, kiedy ten chciał go przytopić i razem z nim poszedł pod wodę. Myśleliśmy, że go utopi
i siebie przy tym. Zaczęliśmy nurkować, ale Józiu sam wypłynął przestraszony i opity wodą. Kiedy Lewy Facet wypłynął z morza, zostawiliśmy go już w spokopju, tylko Ramzes, który zawsze lubi podskakiwać, gdy czuje za sobą mocniejszych, dał mu w mordę za Józia Buca. Lewemu zresztą niewiele już brakowało i zdaje się, nie poczuł nawet tego uderzenia.
Dopłynął do płytkiego miejsca zipiąc strasznie, a potem pełzł na czworakach do brzegu, rzygając wodą. Wyciągnął się na piasku i jak tylko przyszedł do siebie, powtarzał swoje w kółko:
- Tchórze! Czterech na jednego. Niechby jeden spróbował albo każdy po kolei. Tchórze, czterech na jednego! - Pluł z obrzydzeniem w naszym kierunku. Początkowo to śmiać mi się chciało, jak on tak bredził, ale potem zrobiło mi się głupio.
Do końca rejsu Lewy Facet słowem się nie odezwał. Chodził po pokładzie jak nieprzytomny. Bosman dwa razy musiał powtarzać, co ma robić. Nas znowu krew zalewała na niego, ale postanowiłem sobie, że w żadnej zabawnej hecy z Lewym Facetem więcej udziału nie wezmę.
[page]
1. Dlaczego marynarze pobili Kubę?
2. Czemu jeden z marynarzy obiecał sobie, że już więcej nie weźmie udziału w bójce wymierzonej przeciw Lewemu? Jakie mógł mieć powody?
3. Jakbyś zachował się w sytuacji, gdyby Twoi znajomi chcieli pobić dla zabawy jakąś osobę?
4. Co byś zrobił, gdyś był świadkiem przemocy?
Wszystko to sobie przypomniałem w barze u Czekoladowej Maryśki i nieoczekiwanie dla samego siebie powiedziałem chłopakom:
- Jak któryś z was palcem tknie Lewego, to go tak zmaluję, że trzeba go będzie na statek odwieźć.
Wlepili we mnie głupie, pijane oczy, jakby mnie pierwszy raz zobaczyli.
- On całkiem zdurniał - zdziwił się Bolo Szplajsowany. - Jak się będziesz stawiał to na spółkę z Lewym Facetem dostaniesz wycisk.
Nie miałem wątpliwości co do tego. Sam ułomkiem nie jestem i dwaj z tej kompani to pętaki naprzeciw mnie, ale z Bolem Szplajsowanym to inna sprawa. (...)
Piliśmy whiski w milczeniu i patrzyliśmy na siebie spode łba. Robiło się pod wieczór. Lewy Kuba wstał od baru i zbierał się do wyjścia z Francuzem.
- Lewy, chodź no tutaj na chwilę! - zawołał go Bolo Szplajsowany.
Lewy podszedł, przywitał się i popatrzył pytająco.
- Idziesz już?... Spieszy ci się? Mamy do ciebie sprawę. Dłuższą sprawę.
- Będziecie tu jeszcze godzinkę, to ja wpadnę. Teraz nie mam czasu.
- Idź swoją drogą i nie wracaj tutaj więcej - syknąłem na niego.
- Nie, dlaczego, ja wpadnę.
Rzeczywiście zjawił się po godzinie.
- Załatwimy to, co mamy załatwić, po drodze na statek - mruknął Szplajsowany. (...)
Wyszliśmy na ulicę. (...) Skręciliśmy w zaułek wiodący do portu, wprost na nas wyskoczył pieniążek księżyca.
-Wiesz, dlaczego ten miesiączek tak ładnie zaświecił? Żebyś dokładnie widział, jak będziesz dostawał w mordę - natarł na Lewego Szplajsowany. Zza jego ramienia wyglądały szczurze gęby Ramzesa i Jasia Kabestana.
- Ja?... Coś ty? Dlaczego?...
Szplajsowany wziął rozmach i zaczął bić. Nim zdążyłem cokolwiek rozważyć, skoczyłem mu do gardła. Tarzaliśmy się po ulicy jeden na drugim. W końcu Szplajsowanemu udało się strząsnąć mnie z siebie i wziąć nade mną górę. Okładał mnie pięściami, kopał, deptał. Broniłem się przed ciosami, tylko od czasu do czasu próbowałem ponowić atak. Tamci dwaj w podobny sposób rozprawili się z Lewym. Potem, kiedy leżałem na bruku i nie mogłem się podnieść, zaczęli doprawiać mnie w trójkę. Końca nie pamiętam. Kiedy przyszedłem do siebie, w oczy zaglądała mi głębia księżyca. Kadłub mój składał się z różnych gatunków, odmian i odcieni bólu. Wyczuwałem językiem świeże mięso rozbitych warg i zakrzepłą krew. Ogarniało mnie zdziwienie, jak można zadawać taki bół? Czy oni nigdy nie odczuwali bólu? Czy nikt im nie zadawał bólu?... przecież nie można człowieka tak na żywo, spokojnie wdeptywać w ziemię razem z kościami. Czułem, że jestem sam ze swoim bólem, którego nikt nie był w stanie odczuć ani zrozumieć, tylko ja jeden.
I dzwoniące cykady, i Krzyż Południa, i cała tropikalna noc - wszystko istniało daleko na zewnątrz, poza mną. Moje ja było izolowane bólem od wszystkiego. Jak się w człowieku dzieje coś, czego nikt nie jest w stanie odczuć ani zrozumieć, to człowiek jest przeraźliwie sam. Człowiek jest zawsze sam. Nikt nie odbiera od niego sygnałów bólu. Sygnałów jego właściwego życia. (...)
1. Dlaczego Lewy został ponownie zaatakowany?
2. Jak myslisz, czemu jeden z marynarzy stanął w obronie Kuby?
3. Co czuł marynarz, gdy został pobity?
Na Lewego natknąłem się jakieś pięć metrów ode mnie. Leżał zmasakrowany i bez czucia. Świeciłem mu w oczy zapałką, ale nie reagował zupełnie. Kombinowałem, co robić. Powlokłem się w stronę baru. (...)
Pakowałem się do mojej koi jak do trumny. Czarne myśli nie chciały mnie opuścić ani na chwilę. Czułem jakiś żal do swojego marynarskiego zawodu. (...)
Rano powiedziałem oficerowi wachtowemu, że jacyś goście nas zaczepili, kiedy wracaliśmy
z Lewym na statek, i że Lewy jest w szpitalu. (...)
Myślałem o tym Lewym Facecie i jak sobie tak wszystko dokładnie przemyślałem, to doszedłem do wniosku, że on wcale a wcale nie był taki lewy, tylko zupełnie w porządku. Ile razy trzeba, żeby coś zrobił za ciebie, to zrobił bez gadania. Potrzebowałeś forsy, to ci pożyczył. Papierosa nigdy nie odmówił. Wachtę, jak trzeba było wziąć za kogoś, wziął. Jak pałę zalałeś, to cię do koi położył i twardo wachtował. Wszyscy uważali, że na to jest "lewy", żeby tak robił, i po głowie mu chodzili. A że byznesu nie robił jak inni, tylko książki kupował albo takie różne figurki murzyńskie, to jego sprawa i co to kogo obchodzi. Nigdy z nami na "aniołki" nie chodził, to wszyscy od razuna niego, po co taki w spodniach chodzi, że takiemu to tylko kutasa obciąć. A w Antwerpii, jak byliśmy parę razy, to miał taką dziewczynę, jakiej nikt z nas jeszcze w życiu nie pieścił. Jak statek wychodził w morze, to wydawało się, że za nim z kei do wody skoczy. Więc po co mu od razu kutasa obcinać? Ale to zawsze tak bywa, jak chlejesz z tymi, co lubią chlać, to jesteś "równy facet". Jak kradniesz z tymi, co kradną, to jesteś "równy facet". A spróbuj tego nie robić, to jesteś "lewy facet"...
...Własciwie to nikt nikogo nie obchodzi. Każdy zajęty jest sobą i swoim korytem. Nikt nikogo nie zna i nie chce poznać takim, jakim on jest. Pomyślałem sobie, ze ten Lewy Facet to miał cholerny los wśród naszej załogi.
1. Jakim człowiekiem był naprawdę Kuba?
2. Co mogłoby się stać, gdyby marynarz nie udzielił Lewemu pomocy?
3. Jak sądzisz kto najczęsciej pada ofiarą przemocy?
4. Dlaczego ludzie stosują przemoc wobec drugiej osoby?
5. Jakie inne metody, oprócz przemocy i agresji, można zastosować w sytuacji konfliktowej? (na tablicy spisujemy wszelkie sugestie i dyskutujemy nad ich skutecznością)